Dzisiaj Igor Janke zaproponował nam notkę na temat - "Jak walczyć o dobre imię Polski?", który jest obszernie omawiany w ostatnim numerze tygodnika Uważam Rze. W artykule Marka Magierowskiego "Historia stale deformowana" przedstawione zostały przykłady szkalowania dobrego imienia Polski zagranicą, a lista opisanych przypadków jest oczywiście niewyczerpana i wydłuża się niemal z dnia na dzień.
"Polska nie zmierzyła się dotąd z ciemnymi kartami swojej historii, Gross zmusza swoich rodaków do bolesnej refleksji, a ataki na niego dowodzą, że antysemityzm nad Wisłą jest wciąż żywy. „Najnowsze odkrycia wskazują, iż Polacy byli winni, lub co najmniej współwinni, eksterminacji Żydów. A Niemcy znajdowali w Polakach gorliwych sprzymierzeńców" -usłyszymy w reportażu Deutschland Radio na temat happeningu „Tęsknię za tobą, Żydzie" Rafała Betlejewskiego.
„Ależ to wszystko prawda!" - stwierdziłby warszawsko-krakowski inteligent, czytelnik „Gazety Wyborczej" i miłośnik Anny Bikont. Owszem, Gross zmusza nas do bolesnej refleksji, a wśród krytyków jego książek znalazłoby się też paru antysemitów. Owszem, Jedwabne i Kielce pozostaną na zawsze wstydliwą plamą w naszych dziejach. Jest również prawdą, że nie wszyscy księża katoliccy postępowali po wojnie w sposób godny. Jednak w zachodniej prasie jesteśmy obwiniani za współudział w Holocauście na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej, bez żadnej taryfy ulgowej, bez niuansów, bez próby zarysowania skomplikowanego, historycznego tła. Obowiązują kalki i skróty myślowe, które pozwalają np. Richardowi Cohenowi z „Washington Post", jednemu z najważniejszych amerykańskich intelektualistów, używać w odniesieniu do wydarzeń w powojennej Polsce sformułowania „mini-Holocaust". (...)
Gdy w Polsce ukazał się „Strach", niemiecka prasa pisała z nieukrywanym zdumieniem, że prokuratura w Krakowie chciała ścigać autora za „obrazę narodu polskiego" (co rzeczywiście było niezbyt mądrym posunięciem) i jako przeciwników Grossa wrzucała do jednego worka polityków PiS, historyków IPN, ojca Rydzyka i piłkarskich kibiców wykrzykujących antysemickie hasła. Niemiecka dziennikarka Gabriele Lesser pisała w szwajcarskim „Tages-Anzeiger" o polskiej „zmowie przeciwko prawdzie" zawartej w książce Grossa, w której pierwsze skrzypce grał Kościół katolicki.
Polacy nie pomagali Żydom. Polacy wydawali Żydów nazistom. Polacy nienawidzą Żydów. Kościół katolicki ma żydowską krew na rękach, a Jarosław Kaczyński i ojciec Rydzyk są spadkobiercami antysemickiego nurtu w polskiej polityce.
Między innymi tak o nas, o Polsce piszą w Europie i na świecie, a jak wspomniałem lista tych przypadków jest niewyczerpana. Już ja sam mógłbym ją uzupełnić kolejnymi licznymi przykładami, jakie zapamiętałem z długoletniego pobytu we Francji. Tutaj tylko na marginesie wskażę na bulwersującą ciekawostkę - otóż znany polakożerca, bardzo nieobiektywny w swoich sądach filmowiec i dokumentalista, twórca filmu "Shoah" Claude Lanzmann był zeszłej jesieni honorowym gościem Kongresu Konradowskiego w Krakowie - Joseph Conrad i Claude Lanzmann(sic!) Takie są niestety fakty, a jak wiadomo z faktami się nie dyskutuje. Jednak wypada przynajmniej wyciągnąć jakieś wnioski, do czego autor artykułu zdaje się nas namawiać.
Z kolei Rafał Ziemkiewicz w artykule "Syzyfowe prace III RP" opisuje i analizuje naszą polską rzeczywistość, starając się zrekonstruować politykę historyczną jaka zdominowała okres 20 lat III RP. Politykę nigdy oficjalnie nie zadeklarowaną, ale skutecznie realizowaną przez opiniotwórcze środowiska, które"postawiły sobie za cel dogłębne przekształcanie polskiej świadomości. Chcą wykorzenić z naszej mentalności kultywowane przez wiele dawnych pokoleń przekonanie, że jesteśmy narodem bohaterów, i zastąpić je poczuciem winy „narodu sprawców".
Postępowanie najwyższych władz III RP, przez większość ostatniego dwudziestolecia pozostających pod przemożnym intelektualnym wpływem wspomnianych prowodyrów, stanowi kuriozum na skalę światową. Wszystkie kraje świata prowadzą „politykę historyczną", eksponując pewne wątki swoich dziejów, a tonując inne. Zawsze jednak celem tej polityki jest podkreślanie tego, co buduje pozytywny wizerunek danej nacji, jej pozycję międzynarodową i poczucie dumy oraz umacnia idee, wokół której można ją integrować.
Na tym tle Polska, w której organizacje społeczne musiały stoczyć długotrwałą batalię o upamiętnienie żołnierzy wyklętych, w której narożne sposoby marginalizowana jest i zakłamywana pamięć o rzeziach wołyńskich, walczący o tę pamięć Kresowiacy traktowani są przez establishment i wszystkie szczeble państwa jako szkodliwi dla naszej polityki zagranicznej maniacy. Jednocześnie już drugi prezydent wygłasza oficjalne przeprosiny za zbrodnię w Jedwabnem, przy czym Bronisław Komorowski, idąc jeszcze dalej od poprzednika, posuwa się do ogłoszenia, że Polacy byli podczas II wojny światowej „narodem sprawców", co stanowi w tej kwestii niepojęty fenomen.
Trzeba to podkreślić, bo niektórym obywatelom III RP, otumanionym medialną tresurą, wydawać się może, że bijąc się pokornie w piersi i nie pytając, czy naprawdę jest za co, podążamy za światowym obyczajem i dołączamy do jakichś „światowych standardów". Nic podobnego. Rządy największych nawet mocarstw, choć, wydawałoby się, iż samoocenie ich narodów nic nie jest w stanie zagrozić, wszelkiego rodzaju przeprosiny cedzą niezwykle oszczędnie.
(...)
Obaj prezydenci, którzy przepraszali za Jedwabne, eksponowali bliskość środowiska intelektualnego kojarzonego z dawną Unią Demokratyczną i „Gazetą Wyborczą", w publicystyce określanego często nawiązującym do Mickiewicza pojęciem salonu. (...)
Istotnie, można aktywność salonu w rewidowaniu polskiej historii, w wyszukiwaniu i eksponowaniu „polskich win", zwłaszcza wobec Żydów, uznać za prawo czy zgoła powinność tego rodzaju intelektualno-medialnych ośrodków opiniotwórczych. Można nawet uwznioślać je słowami wielkich polskich prawodawców ducha, jak choćby tymi o „szarpaniu narodowych ran, aby nie zarastały błoną podłości". Jakiekolwiek podobieństwo dzisiejszego salonu do usiłowań Żeromskiego i jego duchowych poprzedników jest jednak złudne. Przede wszystkim dlatego, że w krytyce polskości, dokonywanej przez to środowisko, nie sposób dopatrzyć się jakiegoś alternatywnego, propagowanego jej modelu. Jest tylko potępianie w czambuł polskiej tradycji, polskiej historii, polskiej idei.
(...)
Ten salon bowiem, który skłonny jest bezustannie poniżać i potępiać „Polaka katolika", wyśmiewać jego historię, wiarę i tradycję, stworzony bowiem został przez ludzi, którzy sami z tą tradycją nie identyfikują się w stopniu najmniejszym. Stąd ich postępowanie wpisuje się w to, co Jarosław Marek Rymkiewicz nazwał sporem dwóch narodów. A co najmniej musi być uznane za bardzo obłudne bicie się w cudze piersi. Gdy padają nazwiska Róży Luksemburg czy Jakuba Bermana albo nazwa Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy, w jednej chwili okazuje się, że cała pseudoszlachetna retoryka „potrzeby zmierzania się z najtrudniejszą choćby prawdą" to tylko propaganda.
Propaganda oparta nie na budowaniu pozytywnych wartości, nie na mobilizowaniu narodowej dumy, ale wręcz przeciwnie, na przetrącanie poczucia godności i wprawianie Polaków w swoisty narodowy kompleks niższości.
Szeroko pojęte środowisko "Gazety Wyborczej", które w ostatnim 20-leciu ma największe "zasługi" w mieszaniu ludziom w głowach, w wywracaniu wszystkiego do góry nogami, darzące czcią "cudowną figurę generała" nadal niestrudzenie rozdaje na prawo i lewo honory oraz nikczemności, a jego przedstawiciele nie pominą żadnej okazji, aby Polsce i Polakom "szyć buty" w zagranicznych mediach, czy międzynarodowych spotkaniach "bojowników o wolność i demokrację". W innym artykule z ostatniego numeru Uważam Rze "Amoralny moralista z Czerskiej" pisze m.in. o tym Marzena Nykiel skupiając się głównie na postaci Adama Michnika i pozostających pod jego wpływem dziennikarskich cyngli i stosowanych przez to całe towarzystwo podwójnych standardów w opisywaniu przeszłości i teraźniejszości. Rzadkie przypadki przejrzenia na oczy wychowanków "Gazety Wyborczej" są nadzwyczaj trudne i "wymagają intelektualnej samodzielności i ogromnej wolności serca".
Wydostanie się ze środowiska, w które wrastało się przez lata, nie jest możliwe bez twardego charakteru. Odchodzą tylko najsilniejsi, ci, których prawda porusza bardziej niż strach przed publicznym linczem i ostracyzmem. Trudno się dziwić, że tych, którzy pozostają na usługach samozwańczego demiurga podwójnej moralności, stać co najwyżej na nieustanne usprawiedliwianie własnej słabości poprzez oskarżanie innych.
Na koniec, niejako tytułem podsumowania zwracam wszystkim uwagę na opublikowany w tymże numerze tygodnika, wspaniały esej polityczny Marka Nowakowskiego "Stan rzeczy", od którego właściwie należałoby zacząć wszelkie rozważania, również szukając odpowiedzi na postawione przez Igora Janke pytanie "Jak walczyć o dobre imię Polski?". Gdyż aby znaleźć środki zaradcze, remedium na objawy choroby, które coraz więcej z nas dostrzega, trzeba przede wszystkim ustalić jej przyczynę, czyli w tym wypadku zrozumieć czym w rzeczywistości jest III RP. Nie tak dawno pisałem o tym w notce "4 czerwca 1989 po latach", a nie dalej jak wczoraj bardzo ciekawy wpis na ten temat zamieścił tad9. Dzisiaj na wstępie eseju "Stan rzeczy" Marek Nowakowski konstatuje i stawia pytanie: Trucizna moralna rodowodem z PRL przeniknęła do organizmu powstającej III Rzeczypospolitej. Nieczysta ciągłość została utrwalona?, i dalej pisze:
Znajdujemy się na dramatycznym, choć często niewidocznym rozdrożu. Niewidocznym dlatego, że jest to proces trwający od lat, powodujący bierne i apatyczne przyzwyczajenie do tego stanu rzeczy. Od chronicznej, pogłębiającej się zapaści w służbie zdrowia po „sukcesy" w budowaniu przyjaźni z Rosją, polegającej między innymi na niekorzystnej umowie gazowej i oddaniu w jej ręce śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Z drugiej, zachodniej zaś strony na posłusznym poddaniu się dyktatowi Nie -mieć w sprawie naszej „europeizacji" i roli w Unii Europejskiej. W polityce zagranicznej gubimy Ukrainę i nie potrafimy stworzyć skutecznej więzi przyjaźni z Litwą, co niebywale cieszy Rosję. Byliśmy pierwszymi w Europie Środkowej twórcami oporu przeciw komunistom. Mieliśmy Jana Pawła II, który budził uśpionego ducha Polaków, przywracał wiarę w wartości i jednoczył najlepszych z nas. Znaczenie tamtych zmagań „Solidarności" zostało pomniejszone i ustąpiło efektownej metaforze zburzenia muru berlińskiego. Nie przeszkadza to wcale rządzącej od kilku lat ekipie PO spowijać byle jaką przeszłość w retoryczną otoczkę rzekomych sukcesów, nazywając klęski zwycięstwami, a każde niepowodzenie powodzeniem. Zastosowano skuteczną i ogłupiającą socjotechnikę za pomocą propagandy medialnej.
Polska staje się krajem, można powiedzieć, kraikiem istniejącym w przeciągu sił zewnętrznych, które wpływają dominują-co na naszą egzystencję. Można odnieść ponure wrażenie unoszącego się nad nami fatum według słów poety: „Na taką miłość nas skazali. Taką przebodli nas ojczyzną". Nawet pojęcie „ojczyzny" stało się dla znacznej części wspólnoty pustym frazesem, słowną atrapą używaną jedynie podczas świąt państwowych, parad, defilad i podobnych okoliczności. Skąd bierze się postępująca zapaść? Gdzie należy szukać przyczyny? -oto jest pytanie
Gorąco zachęcam również do lektury eseju Marka Nowakowskiego, a nawet sugeruję, aby od niego zacząć.
PS 1 - początkowo tytuł notki miał brzmieć "Od początku" czyli od Adama i Ewy. Mityczną, kulturową, wręcz religijną postać Adama wszyscy kojarzą, miałem jedynie problem z odnalezieniem Ewy, ale dosyć szybko znalazłem. To postać Ewy Kubasiewicz, znana tylko wtajemniczonym. Gdy sobie jej sylwetkę przypomniałem, przeczytałem jakie były jej dalsze losy, to jednak zrezygnowałem z pierotnego pomysłu na tytuł tej notki, gdyż jego przewrotność chyba nie dla wszystkich byłaby czytelna ;-)
PS 2 - bardzo interesującym przypadekiem umysłowego zaczadzenia (case study ) jest Jerzy Skoczylas, dziennikarz, który opublikował w s24 notkę zatytyułowaną "Dwie ojczyzny - dwa patriotyzmy 2011". Wspominam o tym pod notką Szetowa "Bankructwo ducha" , tam też więcej o dziennikarzu Skoczylasie.