Psychologicznie najciekawsza, a dla naszej wspólnej przyszłości najważniejsza, jest jednak grupa czwarta: tych, którzy wiedzieć nie chcą. Którzy zaciekle walczą, by się nie dowiedzieć. Zasłaniają oczy, zatykają uszy, gdy tylko pojawi się wątek smoleńskiego śledztwa, natychmiast zmieniają temat, bo ten ich okropnie nudzi, dosyć tej nekrofilii. Albo uciekają w kpinę, w ironię, w udawaną dezynwolturę. Rozpaczliwie chronią się pod skrzydłami polityków, którzy zapewniają ich, że już wszystko wiadomo, że już nie ma o czym gadać. Gorączkowo szukają w mediach potwierdzenia, że wątpliwości mają tylko wariaci, oszołomy, "lud PiS-owski", "plemię smoleńskie". I znajdują je w wielkim wyborze oraz intensywności. Łapczywie łykają te medialne zapewnienia, jak narkoman na głodzie.Tak naprawdę, w głębi duszy nie wierzą w nie, bo mimo woli zobaczyli już i usłyszeli, jak wiele jest kardynalnych wątpliwości wobec Putinowstkiej wersji, podtrzymywanej przez polski rząd. Ale chcą od tych wątpliwości uciec, zakrzyczeć je w sobie, wypchnąć. Dlaczego? Bo się boją. I nie chcą myśleć o tym strachu i poniżeniu, jakie im niesie.
Chyba jako pierwsza pisała o tym Barbara Fedyszak-Radziejowska, już dwa lata temu. Im więcej pojawia się wątpliwości i dowodów na to, że kagiebowska generalicja w białych okularach z premedytacją kłamała w kilkudziesięciu punktach, tym rozpaczliwiej zaciskają oczy i zatykają uszy, tym głośniej krzyczą, że dość już o trumnach.
To fragment tekstu Macieja Pawlickiego w ostatnim numerze tygodnika Uważam Rze. Tekstu wybitnego. Na wstępie autor pisze: Podzieliliśmy się na cztery „plemiona". Po pierwsze tych, którzy wiedzą, że w Smoleńsku dokonano zamachu. Po drugie tych, którzy wiedzą, że zamachu na pewno nie było. Po trzecie tych, którzy wciąż nie wiedzą, ale chcą się dowiedzieć. I wreszcie tych, którzy nie wiedzą, ale dowiedzieć się nie chcą. Zwykle stronię od nadużywania wielkich słów, ale tym razem powiem, że od tego, jak wielkie już jest i jak wielkie będzie się stawać to czwarte „plemię", zależy, czy przetrwamy jako państwo. A może i jako naród.
Tutaj, w Salonie24 mamy doskonałą ilustrację tego podziału i jakże liczne grono tych uciekających przed strachem ukrywanym pod maską zniechęcenia.
Udawanie zniechęcenia, by nie trzeba było okazać odwagi. Powiększa się grupa tych, którzy godzą się na zżeranie ich przez trąd - tak to trzeba nazwać - masowej zdrady. Bo udawanie, iż nie widzimy, że zamordowano nam prezydenta, oznaczałoby katastrofę - przy całym szacunku dla Pamięci Ofiar - większą niż smoleńska Aksjologiczną katastrofę, która prowadzić może do postępującej nieubłaganie jak trąd, zbanalizowanej zdrady milionów, rozpadu wspólnoty, zgnicia narodu.
Za mocno? No nie wiem. Chyba nie za mocno.
Maciej Pawlicki - "Trąd"
Uważam Rze nr 31(78) 30 lipca - 5 sierpnia, ss 28-30
Komentarze